Polecamy na ten temat artykuł Leszek Śliwa - Siła Mszy gregoriańskich z Gościa Niedzielnego nr 35/2012 z dn. 2.09.2012 (na stronie http://gosc.pl/doc/1275705.Sila-Mszy-gregorianskich).
Giovanni Battista Crespi „Św. Grzegorz Wielki wprowadza do nieba duszę mnicha” olej na płótnie, 1617 kościół San Vittore, Varese
Ta straszliwa kotłowanina ciał na dole obrazu to czyściec. Zmarli cierpią w nim męki, pokutując za swoje grzechy. Dla jednego z nich nadchodzi jednak wybawienie! Z prawej strony widzimy anioły, które przybyły, by wprowadzić go do nieba. Jeden z nich obejmuje grzesznika, a drugi pokazuje kierunek, w którym za chwilę wspólnie podążą. Człowieka obdarzonego łaską przebaczenia win widzimy jeszcze w kilku miejscach w tle. Wędrówka zbawionego unoszonego przez anioły prowadzi ku niezwykłej jasności. Na wijącej się spiralnie wstędze zapisano po łacinie (czytając od dołu do góry): „De morte transire ad vitam” (przechodzić od śmierci do życia). Bardzo ważną dla zrozumienia sensu dzieła scenę artysta umieścił z lewej strony obrazu. Widzimy tam księży sprawujących Eucharystię. Obraz jest bowiem ilustracją fragmentu „Dialogów” papieża Grzegorza I Wielkiego, ukazującego genezę tzw. Mszy gregoriańskich. Święty Grzegorz Wielki, zanim został papieżem, był opatem klasztoru benedyktynów. Pewnego dnia w jego klasztorze, w celi zmarłego mnicha Justusa, znaleziono trzy złote monety. Reguła zakonna zabraniała mnichom posiadania pieniędzy, składali oni bowiem ślub ubóstwa. Grzegorz zastanawiał się, jak pomóc zmarłemu w oczyszczeniu się z tego grzechu. I wydał polecenie, aby przez trzydzieści kolejnych dni odprawiać Mszę św. w jego intencji. Ostatniego dnia ukazał mu się zmarły Justus i oznajmił, że został uwolniony od mąk czyśćcowych. Od tego czasu, czyli od VI wieku, zwyczaj odprawiania 30 Mszy zwanych gregoriańskimi za duszę zmarłego zaczął się upowszechniać.
Polecamy również zapoznać się z tekstem źródłowym:
Św. Grzegorz Wielki - "Dialogi" 4, 53
Sądzę też, że nie mogę zamilczeć, co jak pamiętam, stało się w moim klasztorze przed trzema laty. Był tam pewien mnich imieniem Justus, znał się na leczeniu i gdy byłem w klasztorze starannie mnie obsługiwał i w ustawicznych moich chorobach zazwyczaj czuwał przy mnie. Ten jednak zachorował i był umierający. Opiekował się nim w chorobie jego rodzony brat Kopiosus, który również tutaj w mieście zarabia na życie leczeniem. Jednakże wspomniany Justus, widząc, że jego kres się zbliża, powiedział swemu bratu Kopiosusowi, że ma ukryte trzy złote soldy. Przed braćmi nie mógł tego ukryć; pilnie szukając i przerzucając wszystkie jego lekarstwa, znaleźli owe złote pieniądze w jednym z tych lekarstw.
Gdy mi o tym doniesiono, nie mogłem obojętnie znieść tak wielkiego występku brata, który żył wspólnie z nami. Było bowiem w naszym klasztorze stałą regułą, aby bracia tak wspólnie żyli, aby żaden z nich nie miał swojej osobistej własności. Bardzo zmartwiony począłem rozmyślać, co mam uczynić, aby umierającego nakłonić do pokuty, a żyjącym braciom dać naukę. Przywoławszy tedy do siebie Pretiosa, przeora tegoż klasztoru, tak mu powiedziałem: "Idź i staraj się, aby żaden z braci nie zbliżał się do umierającego; niech nie otrzymuje pociechy z żadnych ust, a gdyby umierając pragnął, aby bracia do niego przybyli, ma mu jego rodzony brat powiedzieć, że z powodu tych soldów, które ukrywał, wszyscy bracia się nim brzydzą, aby przynajmniej przy śmierci gorzko żałował za swa winę i oczyścił się z grzechu, jaki popełnił. Gdy umrze, jego ciało nie ma być pochowane z ciałami braci, lecz koło jakiejś gnojówki zróbcie dół, a wrzućcie do niego jego ciało, a na nie wrzućcie trzy złote pieniądze, jakie zostawił i wołajcie wszyscy razem: «Pieniądze twoje niech będą razem z tobą na zatracenie!» (Dz 8,20) i przykryjcie go ziemią". Chciałem w obu tych rzeczach pomóc braciom: umierającemu, aby gorycz jego śmierci uwolniła go od winy, żyjącym zaś braciom - aby tak surowy wyrok odstraszył ich od naśladowania jego winy.
Tak też się stało. Gdy bowiem ów mnich był umierający i z niepokojem pragnął polecić się braciom, żaden z nich nie chciał do niego przybyć i z nim rozmawiać, powiedział mu jego rodzony brat, dlaczego wszyscy się nim brzydzą. Ten zaraz za swą winę bardzo żałował i umarł w swym zmartwieniu. Pochowano go tak jak powiedziałem. Wszyscy bracia wstrząśnięci tą karą, poczęli jeden po drugim przynosić drobne, liczne rzeczy, które według reguły mogli mieć u siebie, bardzo się bowiem lękali, aby nic nie mieli, za co mogliby zostać zganieni.
Gdy już od jego śmierci minęło dni trzydzieści, począłem w duchu litować się nad zmarłym bratem i myśleć z głębokim smutkiem o jego katuszach i szukać jakiegoś środka, aby mu pomóc. Wezwawszy do siebie Pretiosa, przeora naszego klasztoru, smutny tak mu powiedziałem: "Już długo ów zmarły brat jest męczony w ogniu, musimy mu okazać jakąś miłość i pomóc mu, o ile zdołamy, do uwolnienia go. Idź i postaraj się, aby od dzisiaj przez trzydzieści dni składano za niego Ofiarę, żeby ani jednego dnia nie opuścić, w którym by zbawcza Hostia za niego nie była złożona". Zaraz odszedł i uczynił tak, jak powiedziałem.
Gdy byliśmy zajęci innymi sprawami i nie liczyliśmy dni, ów zmarły brat pewnej nocy ukazał się w widzeniu swemu rodzonemu bratu Kopiosusowi. Gdy ten go ujrzał, zaraz zapytał: "Co z tobą, bracie?" Odpowiedział: "Dotąd było źle, lecz teraz jest mi dobrze, bo dzisiaj zostałem przyjęty do wspólnoty". Zaraz Kopiosus zawiadomił o tym braci w klasztorze. Oni zaś bardzo starannie policzyli dni, a właśnie był to dzień, w którym po raz trzydziesty ofiara za zmarłego została złożona. Ponieważ Kopiosus nie wiedział o ofierze braci, a ci nie wiedzieli o widzeniu Kopiosusa w tymże samym czasie poznali: ten, co bracia uczynili, a oni, co on widział; widzenie i Krwawa Ofiara ze sobą się zgadzały. Z tego wyraźnie się okazało, że zmarły brat przez zbawczą Hostię został uwolniony z katuszy.